piątek, 6 lutego 2015

Odejdę z hukiem - rozdział 1.

Annyeonghaseyo! Pierwszy rozdział "Odejdę z hukiem" zapowiadany był na luty, dlatego... Oto i on! Rozpisywać się nie będę, bo po co, sami wszystko zobaczycie, przeczytacie i ocenicie. Prosimy o komentarze, bo chcemy wiedzieć jakie były pierwsze wrażenia! Nie możemy się doczekać waszych reakcji i oby były one pozytywne, chociaż jeżeli nie będą, to trudno. Jednak mamy nadzieję, że będzie się podobać. So, enjoy! :3




- Wyślijmy na te tereny zachodni patrol...
- Nie, to będzie samobójstwo! Roi się tam od południowych wojsk!
- Ale musimy je zająć, inaczej... - kolejny raz się sprzeczali. Stali nad mapą totalnie rozbici. Nie wiedzieli już, co mają zrobić. Każdy miał swój indywidualny plan, wizję tego wszystkiego i ciężko im było dojść do ładu i składu. Kłótnia pewnie by się rozwinęła, jednak nagle do pomieszczenia wszedł prezydent, Kim Dzong Un. Generałowie od razu stanęli na baczność i skłonili mu się z szacunkiem. Mężczyzna popatrzył na nich swoim lodowatym wzrokiem, po czym odezwał się.
- Generale Won-seok, jak się sprawy mają?
- Ee... Nie za dobrze... - odparł, ale zaraz pożałował swoich słów, ponieważ wiedział, że jego przywódca chciał usłyszeć zupełnie co innego. Mimo to kontynuował. - Jest ciężej niż myśleliśmy. Wydaje mi się, panie prezydencie, że to porozumienie jednak byłoby najlepszym rozwiązaniem. - powiedział, dalej dumnie trzymając głowę w górze.
- Porozumienie... - wyszeptał do siebie i zaczął spacerować w tą i z powrotem. Minęło parę minut, aż w końcu zatrzymał się i przywołał do siebie strażnika stojącego obok. - Przyprowadź tu kapitana Kim Jonghyuna. - rozkazał mu, na co ten kiwnął głową, po czym opuścił salę.
- P-Przepraszam panie prezydencie... Ale przecież już raz próbowaliśmy z porozumieniem... Zbyli nas... - inny generał przerwał ciszę, a wspomniany przez niego prezydent jedynie posłał mu swoje puste spojrzenie. Po chwili do pomieszczenia wszedł zastęp żołnierzy z niskim brunetem na czele. Chłopak wystąpił z ich szeregu, kłaniając się nisko. Dzong Un zlustrował go wzrokiem. Był bardzo zadowolony z tego, że ma tak kompetentnych ludzi jak on. Na niektórych musiałby czekać wieki, zanim by się przed nim stawili, ale nie na niego. On zawsze wykonywał każdy jego rozkaz błyskawicznie. Razem z grupą jego ludzi stał i czekał, aż przywódca pierwszy zabierze głos.
- Kapitanie Kim Jonghyun, mam dla ciebie specjalne zadanie. Wybierzesz się z delegacją do prezydent Park Geun-hye. Szczegółów dowiesz się wkrótce, zaraz zlecę zorganizowanie wyprawy. - powiedział krótko, ale władczo.
- Tak jest, panie prezydencie. - odpowiedział, ponownie się kłaniając i skinął głową do swoich ludzi, aby poszli za nim. Kiedy wyszli, nakazał każdemu z nich naszykować się do podróży, przy okazji dając im pewne wskazówki. Sam również poszedł zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i gdy już był gotowy, wyszedł się przewietrzyć. Był z siebie dumny, że to właśnie jego prezydent wyznaczył do tego zadania. Przez całe życie starał się, aby go dostrzeżono i doceniono. Kraj był dla niego wszystkim. Odkąd stracił rodziców, a stało się to praktycznie po urodzeniu, jego wszelkie uczucia zniknęły. Czuł się niechciany, odrzucony... Tak naprawdę nawet nie wiedział, dlaczego go zostawili. Po prostu odeszli... I wtedy trafił pod opiekę generała Choi Yong Joona. W tamtych czasach, był jednym z najbardziej szanowanych i znanych generałów w całej Korei Północnej. Szczerze mówiąc, to bardzo się z nim zżył, chociaż nie traktował go jak członka rodziny. Uznawał go za swój autorytet, również od niego nauczył się wielu rzeczy, które pomogły wybić mu się na szczyt. Niestety dwa lata temu zmarł i Jonghyun został zupełnie sam. Ale już wtedy był przyzwyczajony do tej samotności, jaką wypełniała jedynie służba kraju. Jego opiekun z czasem przestał mieć dla niego czas, jedyne co, to pomógł mu się wkręcić do wojska i zdobył dzięki niemu wysokie rekomendacje. Był mu wdzięczny za to wszystko, ale czy żywił do niego jakieś inne uczucia oprócz podziwu i szacunku? Nie mógł tego stwierdzić. Ludzie uznawali go za wypranego z uczuć, bezwzględnego osobnika, który nie zawahałby się zabić nikogo. Może w normalnym kraju byłaby to okropna wada, lecz tutaj, skąd pochodził, była to ogromna zaleta. Dzięki temu, był bardzo skuteczny w swoich działaniach i nie kierował się sentymentami, ani niczym podobnym. I to właśnie był najważniejszy powód, dlaczego teraz włączany jest do przeróżnych, bardzo ważnych zadań. Usiadł na schodku przed budynkiem dowodzenia i zaczął wpatrywać się w niebo. Często to robił, ponieważ chyba to było jedyne piękno, jakie dostrzegał na tym świecie. Resztę jego świata wypełniała wojna, śmierć i zagłada. Tylko kiedy patrzył w tą błękitną przestrzeń, potrafił się wyciszyć, opanować. Westchnął, zastanawiając się teraz, po co właściwie jest wysyłany do prezydenta Południa. Chciałby się tego jak najszybciej dowiedzieć, aby ułożyć sobie w głowie jakiś plan, jak to zrealizować. Akurat nie musiał na to długo czekać, ponieważ nagle zjawił się przy nim jakiś... Kadet?
- K-Kapitan... K-Kim Jonghyun...? - spytał niepewnie. Kim zupełnie nie rozpoznawał tego chłopca, wyglądał mu na bardzo młodego. I musiał też przyznać, że strasznie lubił, kiedy nazywano go kapitanem.
- Tak, o co chodzi? - wstał, po czym wytrzepał swoje czarne i dosyć obcisłe spodnie. Tak naprawdę, to wiedział o co chodzi, ale wolał się upewnić.
- O pana delegacje... Ma się pan stawić w gabinecie sekretarza, gdzie dostanie pan instrukcje... - wydukał, starając się stać na baczność, żeby pokazać starszemu należyty szacunek.
- Rozumiem. Dziękuję za wiadomość, kadecie. - odparł z kamienną twarzą, po czym ruszył tam, gdzie pokierował go młodszy chłopak. Stojąc przed drzwiami zapukał, ale nie czekał, aż zostanie poproszony o wejście, tylko po prostu wszedł. Bo mógł. I to był błąd, ponieważ chłopak, siedzący za biurkiem tak się przestraszył nagłego gościa, że w jednej chwili wszystkie papiery z jego biurka zaczęły latać po całym pomieszczeniu.
- O mój Boże... Zaraz to posprzątam, niech kapitan poczeka! - powiedział szybko, wstając i rzucił się w pościg za latającymi kartkami.
- Typowe... - zaśmiał się pod nosem, po czym pomógł mu zbierać walające się po podłodze dokumenty. - Powiedz mi Jinki, kiedy ty w końcu się ogarniesz.
- P-Przepraszam! - spojrzał na niego rozpaczliwie, a kiedy już wszystko zostało zebrane, oboje podnieśli się do pozycji stojącej i skłonili się sobie nawzajem. - Kapitanie, mam przygotowane dokumenty jakie przekazał mi pan prezydent. Miał się zająć tym ktoś inny, ale okazało się, że trafił do szpitala, bo ma jakieś problemy ze zdrowiem i niestety padło na mnie... Także... - zamilkł i rozejrzał się. - ...Niechaj no ja tylko znajdę tą teczkę... - podrapał się po głowie, po czym ruszył w stronę swojego biurka i zaczął szukać wcześniej wspomnianej teczki, w stercie przeróżnych papierów i innych teczek. Jonghyun przewrócił oczami, niecierpliwiąc się już trochę, ale skoro to Jinki, to było oczywiste, że coś musiało się wydarzyć. Zawsze kiedy ktoś trafia do Lee Jinkiego... Wtedy wszystko jest możliwe. Ten gościu to totalna niezdara, jednak chcąc nie chcąc trzeba przyznać, że głowę to on ma. Praca, którą wykonuje, zawsze jest perfekcyjna i sensowna, ale przy tym musi się wydarzyć wiele różnych niefortunnych zdarzeń i wypadków, o jakich zwykłym ludziom się nie śniło. Znał go już trochę, więc przywykł. Ale osoby, które spotykają tego człowieka pierwszy raz... Zazwyczaj po tym już nie są takie same. Chociaż mimo to, zdobywa ich sympatię. Nie wiedział jak, ale ten roztrzepaniec miał w sobie coś takiego, co przyciągało. Nie traktował go jakoś super specjalnie, ale był gotowy przymknąć oko na pewne rzeczy. I przy okazji można się było przy nim trochę rozerwać, bo to chyba jedyna osoba, która potrafiła go doprowadzić do śmiechu. Tak więc, taki zwykły, ale niezwykły człowiek. W końcu po dłuższej chwili znalazł teczkę i czym prędzej pobiegł z nią do Kima, niemal wciskając mu ją w ręce.
- No nareszcie. - odebrał dokument od szatyna i zajrzał do środka. Przeglądał kartki w milczeniu, a Jinki korzystając z okazji zaczął mówić mu wszystko, co miał mu przekazać.
- Więc tak. Z tego co wiem, to masz jechać z delegacją do prezydenta z porozumieniem. - zaczął, a Jonghyun spojrzał na niego zdziwiony. Już wcześniej był, bo zdążył zauważyć z tego, co napisane było na tych dokumentach, że to porozumienie. Nie wiedział, czy może je przeglądać, ale chciał przynajmniej zerknąć jakie państwo ma zamiary. Ale wracając do jego zdziwienia... Wcześniej przecież już próbowano zawrzeć jakiś kompromis, ale południowi generałowie nie chcieli o tym słyszeć. Nie wiedział o co im chodziło, ale po prostu olali ich zamiary. Uważał, że było to zupełnie bez sensu, bo to równało się z tym, że walki się nie skończą, a nawet i będą nasilone. A przecież Południe chyba nie chciało, żeby w końcu doszło do wojny, jednak wszystko się do tego sprowadzało.
- Jak to? Porozumienie? - dalej wpatrywał się w niego, nic z tego nie rozumiejąc.
- Tak. Prezydent wraz z generałami postanowił, że zwrócą się z tym do samego południowego prezydenta. Nie widzą innego wyjścia. Próbowali już wszelkich możliwych sposobów, żeby jakoś się z nią skontaktować, ale z niewiadomych przyczyn nasi sąsiedzi nie chcieli do tego dopuścić. Dlatego też zostajesz wysłany prosto do niej. Macie popłynąć tam statkiem, żeby było prościej przejść przez granicę. Musicie ukryć też swoją tożsamość, żeby ludzie niczego się nie domyślili. A jak już znajdziecie się u źródła, nie będą mieli wyboru i będą musieli was przyjąć. - wzruszył ramionami, a kapitan wbił teraz wzrok w podłogę. Wszystko niby wydawało mu się logiczne, ale nie rozumiał postawy Korei Południowej. Zachowywali się dziwnie. Przecież gdyby wcześniej nawiązali jakąś nić porozumienia, to uniknęliby wielu nieprzyjemności. A tak to krew się leje, ani sprawa się nie wyjaśnia. Mimo wszystko, on będzie stał murem za swoim krajem i będzie wykonywał każde polecenie. Jeżeli byłoby trzeba, mógłby nawet oddać za niego swoje życie. Bo nic nie jest dla niego cenniejsze, niż dobro swojego narodu.
- Zrozumiałem. Dzięki, Jinki. Uważaj na siebie. - powiedział i wyszedł. Skoro już ma wszystkie instrukcje, to nie pozostaje mu nic innego, jak zwołać swoje szeregi i ruszać w drogę. Nie ma czasu, by to odwlekać. Tak jak sobie wykalkulował, już pół godziny później znajdowali się na pokładzie. Siedział sobie teraz i wpatrywał się w spokojną wodę, słysząc jak delikatnie uderza o powierzchnie statku. Miał trochę czasu, aby poukładać sobie wszystko w głowie i zadecydować o kolejnych krokach jakie wykonają. Oczywiście, to było głównie jego zadanie, a ludzie, którzy z nim płynęli, byli tylko do ochrony. Chociaż uważał, że wcale nie była mu potrzebna. Sam by sobie doskonale poradził ze wszystkim, ale nie mógł się sprzeciwiać woli prezydenta. Droga minęła mu dosyć szybko. W sumie większość jej przespał, żeby być wypoczętym i gotowym na wszystko. Kiedy dotarli na miejsce, ubrał się w elegancki garnitur tak, jak i reszta jego ludzi, po czym zeszli na stały ląd. Wyglądali teraz jak jakaś grupka ważniaków, którzy jadą do swojego biura i będą zapierdalać dzień i noc, żeby zarobić na swoją rodzinę. I o to im właśnie chodziło, bo w takim stroju całkiem dobrze wtopią się w tłum. Mieli też z góry wynajęty samochód, który miał im umożliwić dotarcie do centrum dowodzenia. Tak więc, od razu wsiedli i wyruszyli do miejsca, gdzie miały się ważyć losy obu krajów.

* * *

- Ale ja naprawdę mam predyspozycje! Proszę zaczekać, halo! - krzyczał bardzo szczupły i drobny blondyn, biegnąc za jakimś ważniakiem, do którego się udał, aby w końcu wywalczyć swoją upragnioną posadę szpiega. Odkąd pamiętał chciał nim zostać. Specjalnie po to poszedł do szkoły policyjno-wojskowej, aby zdobyć odpowiednie kwalifikacje i przy okazji sam szkolił się, korzystając z przeróżnych książek, samouczków itp. Był to wyraźny sprzeciw wobec jego rodziców, którzy uważali, że zupełnie się do tego nie nadawał. Ale on chciał im udowodnić, że jest inaczej, dlatego bardzo zmotywowany usilnie dążył do swojego celu. Niestety, tak bardzo jak tego chciał, tak bardzo skutecznie go zbywano. Nie miał pojęcia, jak przekonać tych ludzi, żeby dali mu szansę. Ciągle wykręcali się brakiem czasu albo po prostu tym, że nie szukają nikogo na tę posadę, ponieważ nie ma takiej potrzeby. Tylko, że on sądził inaczej. Bardzo dokładnie śledził każde wiadomości i z nich wynika, że szykuje się coś naprawdę wielkiego i to nie będzie wcale przyjemne wydarzenie. Dlatego też chciałby się nieco przyczynić do spraw kraju, tym bardziej, że ma już sporo informacji, które w jego mniemaniu bardzo przydałyby się władzom państwa. Niestety nie udało mu się dogonić mężczyzny za którym biegł, dlatego też zatrzymał się i zdenerwowany walnął pięścią w ścianę. - A niech to! Znowu to samo... - warknął i wyciągnął telefon, po czym zaczął się przeglądać w jego ekranie. Jego grzywka musiała wyglądać idealnie, tak samo jak żaden włosek nie mógł odstawać od wygolonej części jego włosów. Kiedy już upewnił się, że wygląda idealnie z głośnym westchnieniem zaczął iść korytarzem, aby dostać się do wyjścia. W tym samym czasie Jonghyun ze swoją świtą już znajdowali się pod budynkiem władz, próbując się dostać do środka, co nie było łatwe.
- Dobra, słuchaj mnie pan. Mam ważną sprawę do pani prezydent i jeżeli zaraz mnie nie wpuścisz do środka, to gorzko tego pożałujesz, zrozumiałeś? - prawie krzyknął, posyłając mu mrożące krew w żyłach spojrzenie i chyba dopiero po tej „ostrej” wypowiedzi, strażnik postanowił więcej się nie stawiać nieznanemu przybyszowi. Nie zostawił ich jednak samym sobie i kazał innym ludziom obserwować tą grupę. Kim po wejściu do budynku zaczął się rozglądać, myśląc nad tym, jak trafić do prezydenta. Było tu tak wiele pomieszczeń i pięter, że obawiał się, czy się nie zgubią. Jednak stwierdził, że nie ma co się czaić i po prostu zapytał przypadkowego pracownika, w którym pokoju ją znajdzie. O dziwo otrzymał tę informację i czym prędzej poszedł tam ze swoimi ludźmi. Kiedy już był przed drzwiami, napotkał kolejnych strażników.
- O co chodzi? - odezwał się jeden, uważnie lustrując go wzrokiem.
- Posiadam ważne dokumenty, które być może zaważą nad losami tego kraju. Proszę mnie wpuścić. - powiedział brunet z poważnym wyrazem twarzy, a mężczyzna naprzeciwko niego popatrzył na niego podejrzliwie.
- Jakieś szczegóły?
- O nich powiem pani prezydent. Wy nie jesteście do tego upoważnieni, chyba, że wasz przywódca was o tym poinformuje. A teraz przepuśćcie mnie. - nie cackając się już z nimi dłużej wszedł do środka, zostawiając swoich ludzi przed gabinetem, a kobieta, stojąca przy oknie rzuciła mu zaskoczone spojrzenie.
- Kim pan jest? - powiedziała spokojnie, podchodząc do swojego biurka. Chłopak ukłonił się przed nią lekko, nadal stojąc w bezpiecznej odległości.
- Kapitan Kim Jonghyun, pochodzący z Korei Północnej. Przybywam do pani z porozumieniem od mojego prezydenta, Kim Dzong Una. - wyrecytował bez zająknięcia się, a Park Geun-hye wytrzeszczyła oczy.
- Słucham? Przecież... - nie zdążyła dokończyć, ponieważ Jonghyun zbliżył się i położył na jej biurku teczkę z dokumentami.
- Proszę przejrzeć. Ma pani czas... W sumie nie ma pani czasu. Chcę usłyszeć decyzję od razu.
- Od razu? Przepraszam bardzo, panie kapitanie, ale to nie jest takie proste...
- Ależ jest. Po prostu proszę to przeczytać, a potem dać mi odpowiedź. - dalej brnął w zaparte i czekał, aż jego towarzyszka w końcu ulegnie. Tak jak przewidział, tak też się stało. Widział, że prezydent Południa była nieco przestraszona i nadal trwała w szoku przez jego nagłe wtargnięcie. W sumie sam zdawał sobie sprawę jak to wyglądało. Najpierw zastraszył strażników, którzy po jakimś czasie stali się bezsilni, a potem wparował do ich głowy państwa i rządał błyskawicznej decyzji w sprawie porozumienia pomiędzy ich krajami. Ale cóż, na co tu czekać? Zawsze żył z przekonaniem, że im szybciej tym lepiej. Jednocześnie śmiał się w myślach, ponieważ skoro ci strażnicy tak szybko ulegli, to nijacy z nich przeciwnicy. Na Północy żaden z nich nie przetrwałby nawet dnia. Z jego rozmyślań wyrwała go Geun-hye, która zaczęła energicznie kręcić głową.
- O nie nie nie... To jest jakiś absurd. I ja mam się na coś takiego zgodzić? Oddać wam całą prowincję? - spojrzała na Jonghyuna i oddała mu papiery. - Proszę wybaczyć, ale to nie przejdzie. Powiedz swojemu prezydentowi, że jeżeli chce porozumienia, to je zawrzemy. Ale musimy je nieco zmienić, ponieważ nie jestem w stanie oddać mu aż tak dużej ilości ziem. Jeszcze się z wami skontaktujemy, a teraz...
- A teraz wychodzę. Nie ma pani pojęcia, pani prezydent, w co się pani w tej chwili wpakowała. Powodzenia życzę. Proszę próbować z nowymi warunkami porozumienia, ale nie sądzę, by zostały zaakceptowane. Do widzenia. - odparł chłodno i opuścił pomieszczenie. Strażnicy, stojący przed drzwiami obserwowali uważnie mężczyzn, którzy w tej chwili stanęli w grupie, naradzając się. Próbowali coś usłyszeć, ale niestety nie udało im się. Jonghyun tak naprawdę wiedział, że nie zaakceptowanie warunków jego przywódcy równało się z tym, że teraz... Musi być przygotowany na każdą ewentualność, ponieważ wojna, o której myślał od dłuższego czasu... Stała się bardzo prawdopodobna. Po dłuższej chwili uznali, że nie ma co tu dłużej siedzieć i po prostu wrócą do swojego kraju, aby jak najszybciej przekazać prezydentowi odpowiedź od sąsiadów. Nagle jednak poczuł, że nie wytrzyma zanim dostaną się z powrotem na ich statek, ponieważ miał silną potrzebę... Pójścia do łazienki. Z racji tego odesłał swoich ludzi, mówiąc że dołączy do nich wkrótce, a sam poszedł na poszukiwania jakiejś toalety. Znalazł ją na parterze, więc czym prędzej się do niej udał, by sobie ulżyć. Kiedy wyszedł, odetchnął z wyraźną ulgą i poszedł do wyjścia.

* * *

- Szlag by to... - zaklął blondyn, zażarcie wycierając swoje buty piątą już chyba chusteczką. Na jego nieszczęście wlazł w jakąś brudną kałużę i teraz walczy o to, aby jego cudeńka wyszły z tego bez szwanku. Kiedy w końcu uznał, że nic z tego nie będzie, postanowił, że po prostu wróci do domu i spróbuje je tam wyczyścić. Zresztą na pewno dziwnie to wyglądało, kiedy od kilkunastu ładnych minut sterczał pod budynkiem, w którym jeszcze niedawno ganiał za ludźmi, prosząc o pracę. Poprawił włosy, patrząc na swoje odbicie w jednej z szyb, po czym udał się w drogę powrotną. Szedł powolnym krokiem i nagle dostrzegł osobę, której wcześniej tu nie widywał. Wydało mu się to nieco dziwne, bo chyba znał już wszystkich w tym budynku. Wpatrywał się w niego i poczuł, jak serce mu przyspiesza, kiedy zbliżali się do siebie coraz bardziej. Odniósł wrażenie, jakby chłopak ten był silny, władczy i wiedzący czego chce. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, a wzrok miał skierowany przed siebie, nawet na chwilę nie spoglądający na nic innego. Jakież to było jego zaskoczenie, gdy nagle ich spojrzenia się spotkały i akurat wtedy przeszli obok siebie, patrząc sobie prosto w oczy. Nie wiedział dlaczego, ale przeszedł go dreszcz. Zatrzymał się i przez chwilę tkwił w jakimś dziwnym transie, aż w końcu się odwrócił, chcąc spojrzeć raz jeszcze na dziwnego osobnika, ale kiedy to zrobił, już go nie było. Zawiódł się tym nieco. Próbował zrozumieć uczucia, jakie w jednej chwili go ogarnęły. Głównie był to chyba... Niepokój?
Przeczesał dłonią włosy, chcąc ogarnąć swoje myśli, ale nagle zerknął w stronę jakiejś szyby, czy aby na pewno nie popsuł sobie fryzury. Dochodząc do wniosku, że wszystko jest w porządku, ruszył w drogę. Doskonale wiedział, że jeszcze nie raz tu wróci, ale miał dość jak na jeden dzień. Co jak co, ale bardzo nie lubił, kiedy się go olewało. W końcu złapał taksówkę i wrócił do swojego domu. Zrezygnowany rzucił swoją idealnie wyprasowaną marynarkę gdzieś w kąt i poszedł do małego pomieszczenia, które nazywał swoim gabinetem. W rzeczywistości był to niewielki pokoik z biurkiem, krzesłem, komputerem i masą dokumentów. Już pomału gubił się w tych wszystkich papierach, ale bał się cokolwiek wyrzucić z myślą, że każda informacja może się kiedyś przydać. Po otwarciu puszki coli, uruchomił komputer i sprawdził swoją skrzynkę mailową. Gdy usunął zbędne reklamy i inne pierdoły, dostrzegł wiadomość od swojego kolegi, pracującego w straży przybrzeżnej.
Od: Hyunmin
„Godzinę temu nasz patrol dostrzegł odpływający z nieczynnego portu obcy okręt. Istnieją podejrzenia, że byli to żołnierze z północy, ale nadal badają tę sprawę. Niedługo sprawdzą zdjęcia satelitarne i wszystkie kamery z otoczenia. Będę wysyłał Ci informacje na bieżąco, bo o ile mi wiadomo, jesteś zainteresowany tą sprawą.”
Kibum po przeczytaniu tej krótkiej wiadomości od razu chwycił małą karteczkę, na której spisał sobie krótką notatkę i przyczepił ją do tablicy korkowej wiszącej obok. Przez chwilę patrzył w przestrzeń pustym wzrokiem, zastanawiając się nad tą sprawą, ale za nic nie widział w niej głębszego sensu. Bo przecież nawet gdyby byli to najeźdźcy z północy, to czego chcieli? Wszystkie spotkania odbywały się na granicy w Koreańskiej strefie zdemilitaryzowanej, więc sprawy dyplomatyczne nie wchodziły w grę… Cały czas się zastanawiając, wszedł na stronę z bieżącymi wiadomościami o kraju, ale w ostatnich paru godzinach nie wydarzyło się nic szczególnego.
- Nie doszło do żadnego ataku terrorystycznego ani nic… - szepnął sam do siebie i przygryzł dolną wargę. Od jakiegoś czasu przeczuwał, że władze Korei Północnej coś knują i z czasem swoimi działaniami, zaczęli go utwierdzać w tych domysłach. Dzięki temu, że udało mu się włamać na parę niedostępnych cywilom stron, dowiedział się, że jakiś czas temu ich sąsiedzi starali się o porozumienie między stronami, niestety jeszcze nie dotarła do niego informacja jakie zawierało ono warunki. Zapewne nieprzychylne, skoro kraj odmówił… - Aish, najchętniej pojechałbym na tę prowincję… - jęknął sam do siebie. Wiedział, że gdyby się tam udał, mógłby pozyskać naprawdę wiele istotnych informacji, ale powstrzymywał go jeden fakt. Za bardzo szanował swoje życie, żeby na siłę pchać się na pole bitwy. Co prawda, w szkole ukończył kurs strzelecki, ale celowanie w jeden punkt absolutnie nie równało się z prawdziwą bitwą. Był jednak zdeterminowany, aby dowiedzieć się czego trzeba i zająć wymarzoną posadę. Nie dla pieniędzy, ani szacunku. On po prostu czuł, że tylko w tym zawodzie będzie w stu procentach spełniony. Interesował się stosunkami pomiędzy północą a południem, odkąd w szkole podstawowej usłyszał o wojnie koreańskiej. Od tamtego momentu zaczął zbierać wszelkie informacje, nawiązujące do konfliktu. Jego półki z czasem zaczęły nie mieścić ogromu książek historycznych, a jego wiedza urosła do tego stopnia, że w tej chwili był w stanie analizować wszelkie sytuacje przez pryzmat minionych siedemdziesięciu lat. Kiedyś nawet przeprowadził rozmowę z wykładowcą historii w uniwersytecie prawa i administracji, ale zawiedziony doszedł do wniosku, że nie dowiedział się już niczego nowego. Teraz już zajmował się jedynie sprawami obecnymi, bo nie sądził, że ktokolwiek byłby w stanie go zagiąć z zakresu wiedzy historycznej. Zmęczony całym tym dniem, zostawił uruchomione urządzenie i poszedł wziąć prysznic. Kiedy tak stał pod gorącym strumieniem wody, przymknął oczy i wyłączył się na moment. Jedyne czego w sobie nie lubił było to, że jego pasja zaczęła przejmować nad nim kontrolę i nawet w momentach, kiedy powinien się wyciszyć i odpocząć, jego myśli krążyły wokół wcześniej postawionego pytania. Mimowolnie zaczął się zastanawiać nad przyczyną pojawienia się statku w porcie i westchnął pod nosem, nie mogąc wpaść na nic sensownego. Nagle jego myśli przywołały obraz dzisiejszego dnia, a raczej ludzi, których dziś widział. Przypomniał sobie stojącą pod budynkiem grupkę dorosłych mężczyzn, którzy sprawiali wrażenie spiętych. Nie miał pojęcia dlaczego, ale od początku wydawali mu się podejrzani… Nie wiedząc czemu, natychmiast owinął się ręcznikiem i poszedł do komputera sprawdzić skrzynkę mailową. Tak jak się spodziewał, pojawiła się na niej jedna nowa wiadomość.
Od: Hyunmin
„Kibum, ten statek na 100% przybył z Północy.”
Jedna chwila zaważyła nad wszystkim, a blondyn czym prędzej się ubrał i chwycił uprzednio rzuconą marynarkę, po czym wybiegł z domu. Nie miał pojęcia jak na to wpadł, ale w jednym momencie wszystko mu się wyjaśniło. W pośpiechu złapał pierwszą lepszą taksówkę, sądząc że uda mu się zaoszczędzić na czasie i powiedział kierowcy, dokąd ma się udać. Chciał jak najszybciej dotrzeć na miejsce i zadać władzom jedno pytanie, które zaważy nad wszystkimi jego domysłami. Miał nadzieję, że odpowiedź będzie pozytywna, bo inaczej podejrzewał, że w kraju rozpęta się prawdziwe piekło.

* * *

Korea Północna była narodem, który naprawdę ni jak nie pasował do obecnych czasów. Kiedy cały świat rozkwita, tam działa ściśle utrzymywana władza komunistyczna. W społeczeństwie szaleje bieda, a lud jest stale zastraszany. W takiej sytuacji najlepiej jest zostać wykwalifikowanym żołnierzem, bo tylko w taki sposób kraj potrafił człowieka docenić i zastanowić się nad jego żywotem, póki całkowicie nie spisze go na straty. Jednak, aby stać się taką osobą, trzeba było przeprowadzić wieloletnią drogę przez mękę. Ilość ran zadanych podczas szkoleń była nie do zliczenia, a mało tego, że wymagana była znakomita sprawność fizyczna, to jeszcze obowiązkiem było podejmowanie zawsze słusznych i przede wszystkim bezpiecznych dla kraju decyzji. Niestety, mimo chęci i ogromnej pracy, nie wszyscy potrafili udowodnić, że warto ich uhonorować wyższym stanowiskiem.
- Dotarła do mnie informacja, że południowe władze odkryły nasze położenie. - powiedział szorstkim tonem Jonghyun, patrząc na stojącego przed nim na baczność kadeta. - To nie ja wymyślam zasady, ale prezydent wyraźnie zażyczył sobie, abyśmy wykonali akcję po cichu. - westchnął, zerkając w stronę horyzontu, gdzie zaczynała pojawiać się rysa ich lądu. Na chwilę pogrążył się w myślach, po czym wyprostował się, ponownie zerkając na swojego podwładnego. - Mógłbyś mi w takim razie wyjaśnić, dlaczego nie wykonałeś mojego rozkazu?
- Ależ Kapitanie… Nakazałem, aby statek przycumował w miejscu gdzie pan wskazał, ale dostałem informację, że uniemożliwiają nam to zbyt wysokie skały na dnie. - odparł szybko zestresowany młodzieniec.
- Polecenie było jasne. Skutecznie ukryć statek na czas naszej nieobecności. Nie zamierzam utrzymywać na pokładzie tak niekompetentnych osób.
- Ale… - nie zdołał powiedzieć już nic na swoją obronę, ponieważ kula, która wylądowała w jego czaszce, już na zawsze zamknęła jego usta. Mężczyzna padł na ziemię, od razu brudząc ją kałużą krwi, a niewzruszony kapitan schował broń.
- Pod moim dowództwem wszystko ma być dopięte na ostatni guzik. - powiedział w zasadzie sam do siebie i kiwnął ręką do kolejnego podwładnego, który niepewnie do niego podszedł i ukłonił się. - Kapitanie jeśli można… To był bardzo dobrze zapowiadający się żołnierz… - wtrącił drobną uwagę, choć nie był pewien, czy dobrze robi w tym momencie, obawiając się o samego siebie. Co jak co, ale kapitan już nie raz udowodnił, że jest bezwzględny.
- A jednak nie poradził sobie z tak prostym poleceniem. - powiedział z delikatną kpiną w głosie, ale od razu powrócił do swojego surowego tonu. - Posprzątajcie to, niedługo będziemy na miejscu.

* * *

W tym samym czasie, Kibum już od ponad dwudziestu minut siłował się z ochroną, która uparcie nie chciała przepuścić go do sektora, gdzie znajdywały się wyższe władze. Co prawda Key nie należał do bardzo silnych osób, ale nadrabiał to niewiarygodnym uporem, którym już nie raz osiągnął to, co miał na celu.
- Proszę mnie przepuścić! Te informacje mogą zaważyć nad losami kraju! - wrzeszczał wyrywając się, kiedy dwaj zniecierpliwieni mężczyźni zaczęli wzywać posiłki, bo młodszy nie dawał za wygraną.
- Po raz kolejny powtarzam, że nie ma pan uprawnień, żeby…
- Co tam się dzieje?! - krzyknął wysoki mężczyzna w podeszłym wieku, który podszedł do szarpiącej się trójki. Po jego ubiorze łatwo było stwierdzić, że był to ktoś zajmujący dosyć wysokie stanowisko. - Ach, to znowu pan, panie Kim? - westchnął, rozpoznając chłopaka, bo po tych jego nalotach już chyba każdy z budynku go kojarzył. Kibum natomiast odsunął się na krok i ukłonił nisko.
- Tak, posiadam bardzo istotne informacje, które… - nie zdążył skończyć, ponieważ mężczyzna mu przerwał, przy okazji kierując się już w stronę powrotną.
- Zapewniam pana, że jesteśmy znakomicie doinformowani we wszystkich dziedzinach…
- Jeśli mnie nie wysłuchacie, powtórzy się sytuacja z roku 1950! - krzyknął, a starzec zatrzymał się na chwilę, po czym zniknął za jednymi z wielu drzwi. Kibum zwiesił głowę i westchnął ciężko. Nie cierpiał być olewany, a na pewno nie wtedy, kiedy był już tak blisko prawdy. Czy ci wszyscy ludzie poszaleli? Zachowywali się, jakby pozjadali wszystkie rozumy i nie przejmowali się absolutnie niczym! Ale to nie była dobra postawa w kraju, który ma tak wybuchowego sąsiada. Nagle zdziwiony zdał sobie sprawę, że mężczyzna który mu przed chwilą uciekł, stoi przed nim i to w towarzystwie.
- Proszę za mną. - powiedział bardzo spokojnym tonem i wprowadził go do jakiejś przestronnej sali. - Usiądźmy. - blondyn od razu spełnił prośbę i zajął miejsce na krześle przy stole. Miał nadzieję, że jego teoria była prawidłowa, bo inaczej zrobi z siebie totalnego idiotę. Popatrzył na drugiego, nowego osobnika, który nie mówił za wiele, a głos zabrał starzec. - A więc, panie Kim, co też ma nam pan do powiedzenia.
- Najpierw mam pytanie. - przygryzł wargę nieco niepewny, ale wyprostował się. - Dziś u pani prezydent pojawił się wysłannik z Korei Północnej. - na te słowa mężczyźni spojrzeli po sobie wyraźnie spięci.
- Nie mam pojęcia, skąd otrzymał pan takie informacje, ale…
- Rozumiem, że martwicie się o dyskrecję, ale nie to jest teraz ważne. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenie na granicy, podejrzewam, że było to osobiste przekazanie aktu o porozumienie. Chcę tylko wiedzieć jaka zapadła decyzja. - starał się utrzymać jak najbardziej poważny ton, aby brzmieć wiarygodnie.
- Oczywiście, że negatywna. Pani Park Geun-hye nie mogła przystać na takie warunki. - powiedział niepewnie starzec, zastanawiając się do czego Kibum dąży. On natomiast przełknął głośno ślinę, czując co się święci i popatrzył na mężczyzn, wstając ze swojego miejsca.
- Radzę wam szykować wojska i kontaktować się z Ameryką.

* * *

- Kapitanie, proszę podejść. - rozkazał generał, stojący po prawicy prezydenta Kima, a młodzieniec od razu zbliżył się i zasalutował, stając na baczność.
- Kapitan Kim Jonghyun melduje się. - wyrecytował twardo.
- Słyszałem, że doszło do nieporozumienia na pokładzie i zginął żołnierz. - zauważył generał, zainteresowany przyczyną zgonu.
- Kadet nie wykonał mojego rozkazu, narażając nasze ziemie na niebezpieczeństwo, został zlikwidowany.
- A kogo to obchodzi! - machnął ręką zniecierpliwiony prezydent. - Uzyskałeś odpowiedź na moją propozycję?
- Oczywiście. - wyjął z teczki odpowiedni dokument i ze starannością położył go na biurku swojego władcy. Mężczyzna natomiast skupił się na druku i niedowierzając, wpatrywał się w kartkę jeszcze przez chwilę. W końcu prychnął zirytowany i strącił dokument na ziemię.
- Durne południowe psy! Chcą wojny? To ją dostaną…

niedziela, 4 stycznia 2015

Odejdę z hukiem - trailer #1

Ladys and gentleman... XD Witamy was o 1 w nocy i pragniemy wam przedstawić zapowiedź, którą stworzyłyśmy wspólnie, aby pobudzić waszą wyobraźnię. Wiemy, że czekacie już pół roku na pierwszy rozdział, ale uwierzcie, napisanie czegoś takiego wcale nie jest proste. :"D Także... Oficjalną publikacje przewidujemy na luty tego roku, dlatego też wyczekujcie go i nie opuszczajcie nas!
Tu macie link:
"Odejdę z hukiem" trailer #1




Gorąco zapraszamy do oglądania!
Blingbling & Japońskie oczko